piątek, 31 maja 2013

O mnie

Jestem 27-letnią kobietą. Warszawianką, ale moje serce mieszka w innej europejskiej stolicy na "Pe". Typowo śródziemnomorska uroda: blondynka, niebieskie oczy i blada, prawie przezroczysta cera ;-) Poniżej obowiązującej dla mojego wzrostu normy wagowej, co nie ukrywam fajną rzeczą jest. Dwie ręce, dwie nogi. Wada wzroku, wszystkie zęby. Jest mąż, są przyjaciele, fajna rodzina. Wszystko ok?

Nie do końca.

Mam PCO. PCOS jak ktoś woli. Zespół Policystycznych Jajników, hiperandrogeniczny brak owulacji, Zespół sklerotycznych jajników, Zespół Steina-Leventhala. Jak kto woli, co komu pasuje. Moim faworytem są sklerotyczne jajniki :-) To trochę tak jakby zapominały, że mają prawidłowo działać..

5 lat temu brałam ślub. Młode dziewczę, pełne nadziei na przyszłość. Dzieci? Kiedyś będą, się zobaczy.
Po pół roku decyzja: staramy się! Myślę: kaszka z mleczkiem. Wystarczy uprawiać seks i samo się stanie, nie? No to uprawialiśmy. I nic.

Po pół roku: wyrok. PCOs. Ale jak to? Co to znaczy? Ale mamy szanse? Jak to leki? Dlaczego nie możemy normalnie? I milion podobnych pytań. Masa badań, wziętych pigułek, pobrane całe hektolitry krwi. Dziesiątki negatywnych testów. USG co miesiąc. Płacz na widok dziecięcego wózka i kobiet w ciąży.

Potem załamanie sytuacji życiowo-ekonomicznej. Przejście na tabletki antykoncepcyjne i wmawianie sobie, że kiedyś będzie lepiej. Naokoło nas baby boom, a my sami jak zwykle. Nikt już nas o to nie pyta: udają, że nie ma tematu, ale wiem, że się zastanawiają: czy my bezpłodni, a może podjęliśmy decyzję że dzieci w naszym życiu nie będzie?  Niech sobie myślą co chcą: nie chcę litości i klepania po plecach z moim ulubionym "wszystkobędziedobrzekochananiemartwsię".

W marcu decyzja: zaczynamy się znowu starać. Na luziku, będzie co będzie, prawda? Gówno prawda. Nie da się na luziku. Zawsze będę się przejmować, martwić, zastanawiać. 

3 cykl po odstawieniu Yasminelle. W drugim cyklu byłam pewna że się udało. Okres spóźniony 10 dni, mdłości, powiększony brzuch. Taaa...to się nazywa ciąża urojona. Okres w 41 dc.

Robię badania. Całą gamę: FSH, PRL, testosteron. Znowu czuję się jak świnka doświadczalna. Cała aż krzyczę: dlaczego nie mogę zajść normalnie? Dlaczego to ma tak wyglądać? Tak klinicznie, bezosobowo, mechanicznie? Czemu nie potrafię wrzucić na luz?

Przedwczoraj USG. Oczywiście "piękne", liczne drobne pęcherzyki o typie policystycznym. Zero zdziwienia, nie płaczę, jestem wręcz apatyczna. 

W piątek idę do lekarza. Wiem co powie, wiem co mi przepisze. Ehhh...skąd mam brać siłę do tej walki? Mąż wspiera, ale nigdy do końca nie zrozumie..

Na początek

Hej!
Najpierw była niepewność: założyć bloga czy nie?
Potem przyszła euforia: tak, tak, blogi są super, każdy ma bloga!
Następnie przyczepiła się niepewność: ale po co ci blog? Za dużo masz czasu na takie pierdoły?
W końcu stało się. Jest blog. I będzie w tej internetowej czasoprzestrzeni dopóki nie zdecyduję zabić go jednym kliknięciem myszki. 
Pierwsze wrażenie: za dużo opcji, za dużo kolorów. Pytanie: jak ten blog ma w ogóle wyglądać? I czy to ma jakieś znaczenie? A może ważniejsze jest co tu będę pisać niż jego wygląd? Póki co będzie różowo aż do bólu..może jak odnajdę gdzieś w sobie artystyczną duszę zmienię tego bloga w wizualne arcydzieło :-)