niedziela, 13 grudnia 2015

happy end czyli kilka słów na podsumowanie

Nie wiem czy ktoś to jeszcze w ogóle przeczyta, ale jestem winna ten post przynajmniej sobie.

Moja walka o dziecko trwała 5 lat. Jeden mąż, kilka firm i stanowisk, przeprowadzki, biegnący nieubłaganie czas i morze wylanych łez. Zazdrość idącą w stronę zawiści wobec kobiet które urodziły. Niepewność przyszłości ale i wielka niegasnąca nadzieja.

Wierzę w Boga. I wiem, że On to wszystko poukładał, poskładał i dopasował elementy układanki. W końcu, w październiku 2014 trafiliśmy do kliniki leczenia niepłodności. Tej z Białegostoku na "B", filia w Warszawie :) Zrobiliśmy masę badań, w wyniku których potwierdziło się moje PCO, a u męża zdiagnozowano nasienie klasy buhaja rozpłodowego, który swoimi sokami mógłby obdarzyć połowę żeńskiej populacji miasta. Tyle dobrego.

Zaczęłam się "porządnie " leczyć. Prowadzona przez fachowców, pod stałą kontrolą po 2 miesiącach miałam tak dobre wyniki, że pęcherzyki ktore nigdy nie pękały zaczęły pykać jak szalone. Decyzja: inseminacja, żeby zwiększyć szanse. Niestety nieudana. Później nastepna i jeszcze dwie. Wyniki dobre, to dlaczego się nie chciało udać? Lekarze proponują dalsze IUI, ale my już nie chcemy tracić czasu. Bez względu na to, że wyniki są dobre podejmujemy najważniejszą decyzję w naszym życiu: In vitro.

Wiemy, że Bóg nie jest przeciwny naszym planom. Czytamy Biblię w ktorej nijak nie możemy znaleźć wzmianki, że zapłodnienie pozaustrojowe może być złe. Nie chcemy tylko mrozić zarodków, nie podoba nam się ten pomysł. Wiemy, że tym samym radykalnie zmniejszamy szanse na powodzenie zabiegu. Lekarze pukają się w czoła. Nie szkodzi: wierzymy i ufamy Bogu.

Na początku maja 2015, po kilku tygodniach stymulacji (milion tabletek i zastrzyki w brzuch kilka razy dziennie) przystępuję do punkcji. Wyjmują ze mnie aż 32 pełnowartościowe jajeczka. Dwa najlepsze zapładniają zgodnie z naszym życzeniem, resztę komórek mrożą.

Czekamy 2 koszmarne dni na telefon z kliniki. Cierpię na hiperstymulację, nie mogę chodzić, wymiotuję, walczę z efektami ubocznymi znieczulenia do punkcji, ale nagle wszystko to przestaje mieć znaczenie. Embriolog zaprasza nas na następny dzień na transfer- oba zarodki mają się świetnie!

Dzień transferu pamiętam jak przez mgłę. Czułam się bardzo źle po punkcji, nie miałam siły przeżywać tej chwili jak należy. Ale pamietam te dwie cudowne kropeczki na ekranie USG pędzące do mojej macicy. Po transferze bałam się wszystkiego- dziury w jezdni, potknięcia, kichnięcia, nawet prostych czynności fizjologicznych. Tydzień po dziwnie się poczułam, jakby mnie coś gryzło w brzuchu od środka. Pozwoliłam sobie na niewielką nadzieję.

W 9 dniu po transferze nie wytrzymałam- zrobiłam test. Wyszła jedna kreska. Wiedziałam, że to za wcześnie na bycie pewną, ale musiałam go zrobić. Mój mąż uspokajał mnie, głaskał trzymając test w dłoni. Po kilku minutach chcąc go wyrzucić spojrzeliśmy na niego jeszcze raz. Wyrazny cień drugiej kreski tak nas zaskoczył, że ja zaczęłam się trząść z emocji a mąż jak papuga powtarzał: "ale co to znaczy, co to znaczy"?

Testów było jeszcze kilka, każdy następny z coraz ciemniejszą drugą kreską. Było kilka badań Beta HCG, wszystkie pozytywne i przyrastające. Było w końcu pierwsze USG z bijącym sercem (jednym, drugi zarodek nie dał rady :(  ...). Były też kolejne badania: genetyczne prawidłowe, wszystko na miejscu, palce u rąk i nóg policzone. Było zakrywanie łapkami buźki i bezwstydne pokazywanie co ma się miedzy nogami (prawdziwy dumny mężczyzna!). Był pierwszy kopniak, później następne i kolejne.

Rodzę naszego synka za kilka tygodni. Pokoik urządzony, torba prawie spakowana, ubranka wyprasowane. Jeszcze tylko cudowne święta i już.

Udało mi się. Jestem szczęśliwa. Mój mąż chyba jeszcze bardziej jeśli to możliwe. Daliśmy radę, wierzyliśmy do końca. Bóg jest wielki.

niedziela, 23 lutego 2014

Mały update

Z nowości:

1. pęcherzyk prawie pękł (wyglądał jakby zaczynał pękać)
2. Ucieszyłam się jak cholera
3. Zrobiłam test w 25 dc, wyszła cieniusieńka druga kreska
4. Następnego dnia dostałam okresu.


Nie poddaję się!! Mam w głowie mini Ewę Chodakowską, która krzyczy: "dasz radę, wytrzymasz, uda ci się"!!

sobota, 8 lutego 2014

OD NOWA POLSKA LUDOWA!

Trochę mnie nie było, co?

Właśnie mija pół roku odkąd zaczęłam nową pracę. I mogę z całą stanowczością stwierdzić, że to była zmiana na plus. Realizuję się w tym co robię, daje mi to sporo satysfakcji. Znalazłam w nowej firmie nową bliską koleżankę. Ona też ma PCO! Wspieramy się nawzajem - znalazł się wreszcie ktoś kto mnie rozumie!
Jest tylko jeden minimalny, malusieńki minusik mojej pracy...nie mam na nic czasu. Serio. Na NIC.

Do rzeczy:
Zaczęliśmy się znowu starać (FANFARY!). Przepracowałam już tyle w nowej firmie, że z czystym sumieniem mogę zachodzić. Co oczywiście nie jest i nie będzie proste. 

Jestem właśnie w trakcie pierwszego ponownego cyklu z CLO. 1/2 tabletki od 3 do 7 dnia cyklu. Schemat się niestety powtarza: pęcherzyk pięknie urósł. Zastrzyk z Ovitrelle...i dupa. Nie pękł. Jestem dzisiaj w 13 dniu cyklu. Przedwczoraj pęcherzyk miał 31mm. Nie mam już złudzeń - on nie pęknie. 

Ale na nowo wstąpiła we mnie nadzieja: skoro moje jajniki są na tyle uprzejme, że odpowiadają na stymulację CLO, to może w końcu zmuszą się do tego żeby "pęknąć" ten pęcherzyk? Mój lekarz jest dobrej myśli. W następnym cyklu trochę zmienimy strategię, o czym będę was informować.

Trzymajcie się ciepło!!
Eh...nie mogę doczekać się wiosny!

wtorek, 1 października 2013

W biegu

Minęło trochę czasu...

Ale jestem. Pracuję już miesiąc w nowym miejscu i jest...super. Nie sądziłam, że może mi się tak poszczęścić w życiu zawodowym. Super praca, super ludzie, wszystko super :D

Moja przyjaciółka jest już w 13 tygodniu ciąży. Powoli odbudowujemy swoje relacje. Krok po kroku. Nie jest łatwo, ale staram się jak mogę... Nie chcę jej stracić.

Powiem wam szczerze: nie wiem co dalej. Mam mętlik w głowie. Umówię się do lekarza jeszcze w październiku (muszę na pewno zrobić USG żeby zobaczyć czy torbiel się wchłonęła). Uzależniam moją decyzję od wyniku badania, które bez sensu cały czas odkładam w czasie.

Postaram się na bieżąco informować was o moich przemyśleniach i decyzjach. Ostatni miesiąc przez zmianę pracy nie był najłatwiejszy, ale teraz obiecuję zaglądać tutaj częściej :-)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Na rozstaju

Pojawił się u mnie w życiu kolejny dylemat natury egzystencjonalnej.

Od września zaczynam nową pracę. Jest lepsza, ciekawsza i dobrze płatna. Z jednej strony bardzo się cieszę, bo to dla mnie ogromna szansa, ale mam również spore wątpliwości. Czy powinnam dalej intensywnie starać się o dziecko, czy poczekać pół roku? 
Nie chcę już czekać ani chwili dłużej, bo i tak staramy się już bardzo długo, a młodsza się nie robię. No ale z drugiej strony co będzie jeśli zajdę w ciążę od razu, w trakcie 3-miesięcznego okresu próbnego? Istnieje ogromne ryzyko, że nie przedłużą mi umowy, a nawet jeśli to zrobią, to będę postrzegana w pracy jako ta, która "podpisała umowę i od razu zaszła". Nikt się mnie nie będzie pytał ile się starałam. Nikogo nie będzie interesowało, że leczę się na niepłodność. Wyjdę na zwykłą "łapaczkę okazji". A ja naprawdę cieszę się z tej pracy...

Ale jak myślę o odwlekaniu w czasie mojego zajścia i o braniu znowu tabletek antykoncepcyjnych to cały mój organizm krzyczy nieeeeeeeeeeeee!!!

Takie problemy młodej kobiety w zawodowym świecie.

Dzisiaj 24dc. Jeszcze kilka dni i dostanę okresu. Potem USG żeby sprawdzić moją "ukochaną" prawojajnikową torbiel. Oby se poszła precz.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Jest dziwnie

Ostatnie dni można określić stwierdzeniem "dziwnie mi".

Wygrzebałam się z największej depresji. Nie płaczę już, nie użalam się nad sobą, nie obwiniam całego świata o to, że jestem nieszczęśliwa.

Jednakowoż mam w sercu dziwny ucisk, którego nie mogę się pozbyć, a który cały czas przypomina mi, że coś jest nie tak.

Trudno mi odzywać się do mojej przyjaciółki. Kocham ją jak siostrę, ale jest mi ciężko. Cieszę się, że zaszła w ciążę, bo jest świetną matką i będzie niedługo jeszcze lepszą podwójną. Nie zmienia to jednak faktu, że muszę dać sobie więcej czasu na uporanie się z tym, że ja zajść nie mogę, a jej udało się od jednego strzału. Chcę ją wspierać, być z nią w tym czasie, a jednocześnie sprawia mi to taki ból, że aż nie mogę oddychać...

Zdałam sobie wczoraj sprawę z tego, jak bardzo się cieszę, że założyłam tego bloga. Nie mam w moim otoczeniu nikogo kto by mnie rozumiał, kto przeżywa dokładnie to co ja. A tutaj mogę napisać dokładnie to co czuję, bez owijania w bawełnę i przemilczania niektórych faktów. Bardzo mi to pomaga. 

Cieszę się, że jesteście ze mną dziewczyny.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Weekend jak z najgorszego koszmaru

Od mojej piątkowej wizyty u lekarza dużo się wydarzyło. Dopiero dzisiaj jestem w stanie o tym wszystkim napisać.

Ale od początku:

W piątek podczas wizyty u lekarza okazało się, że mam 5-centymetrową torbiel na jajniku. I to bynajmniej nie na tym na którym był pęcherzyk-gigant. Na drugim. Pęcherzyk gigant się wchłonął.
Mam zakaz brania jakichkolwiek leków-hormonów przez dwa miesiące. Potem USG i dalsze leczenie: albo torbiel się wchłonie i mogę starać się dalej, albo operacja żeby ją usunąć.

W sobotę rano dostałam krwotoku, który po pewnym czasie przerodził się w normalny okres. Okres w 24 dniu cyklu.

Wczoraj dowiedziałam się, że moja najlepsza przyjaciółka jest w ciąży. Raz się nie zabezpieczyli i od razu zaszła.

Płakałam przez 1,5 godziny non stop.

Nie mam siły...

piątek, 26 lipca 2013

Powrót

Wróciłam.
Odpoczęłam. Nawet się opaliłam, co przy mojej karnacji jest osiągnięciem porównywalnym do lądowania człowieka na Księżycu.

Podczas zagranicznych wojaży dostałam oczywiście okresu. Mimo iż wiedziałam, że owulacji na pewno nie było, podłamałam się lekko. Ale nic. Kolejny cykl - kolejna szansa. Ten też na pewno zmarnowany, bo po poprzednim przestymulowaniu odpoczywam od CLO. 

W piątek idę do lekarza, który powie mi co dalej. Na pewno zmieni dawkowanie CLO i dni cyklu w których mam go brać. Okazuje się, że 5-9 dzień cyklu to już za późno. Najprawdopodobniej będę brała od 3 do 7 dnia cyklu. Oczywiście monitoring obowiązkowy.

Potem kolejny cykl z CLO i jeszcze jeden. A potem klinika leczenia niepłodności.
Mam nadzieję, że jednak wcześniej się uda.

Jestem pełna nadziei, ale też bardziej ostrożna i powściągliwa. Nie ma sensu się stresować na zapas.

Obym wytrwała w tym postanowieniu :-)

czwartek, 4 lipca 2013

Symfonia na dwa jajniki

Przedwczoraj byłam na kolejnym USG. Zaczynam traktować to jako niezłą rozrywkę, typu kino albo kawiarnia. 
Mój wielki pęcherzyk zaczął się wchłaniać: zmalał z 27 do 23mm. Co ciekawe, na drugim jajniku pojawił się równie dorodny pęcherzyk 24mm, ale też nie pękł. Także pani owulacja nie przyszła w tym miesiącu.

Pochwalę się zdjęciem, a co!!

Pojutrze wyjeżdżam w ciepłe kraje. Muszę się odstresować. Zamierzam się opalać, obżerać i oblewać wodą :D 

Trzymajcie się wszystkie moje kochane czytelniczki!! Wrócę pod koniec lipca, w połowie nowego cyklu. Życzę wam udanych wakacji, bo tam gdzie się wybieram nie ma internetu ;-)

Do zobaczenia!!!

czwartek, 27 czerwca 2013

Wielkie nadzieje, wielkie rozczarowania

Po kolejnym USG..
okazało się, że pęcherzyk nie pękł po Ovitrelle :-( Dzisiaj 12 dzień cyklu, ma 27mm, co oznacza, że raczej na pewno już nie pęknie, ale się wchłonie.
W następnym cyklu odpuszczamy leczenie: trzeba dać organizmowi odpocząć, z resztą i tak wyjeżdżam na 3 tygodnie bez męża. Poczęcie czegokolwiek byłoby cudem.
Jestem podłamana, ale cały czas mam nadzieję. Od sierpnia CLO już od 3, nie od 5 dnia cyklu..

Cóż...czas pomyśleć o wakacjach. Czeka mnie też zmiana pracy, być może przeprowadzka. Skupię się na tym żeby nie myśleć w kółko o moich policystycznych jajnikach, które nie mogą się zdecydować czy wolą być niedostymulowane czy przestymulowane. :-(