wtorek, 1 października 2013

W biegu

Minęło trochę czasu...

Ale jestem. Pracuję już miesiąc w nowym miejscu i jest...super. Nie sądziłam, że może mi się tak poszczęścić w życiu zawodowym. Super praca, super ludzie, wszystko super :D

Moja przyjaciółka jest już w 13 tygodniu ciąży. Powoli odbudowujemy swoje relacje. Krok po kroku. Nie jest łatwo, ale staram się jak mogę... Nie chcę jej stracić.

Powiem wam szczerze: nie wiem co dalej. Mam mętlik w głowie. Umówię się do lekarza jeszcze w październiku (muszę na pewno zrobić USG żeby zobaczyć czy torbiel się wchłonęła). Uzależniam moją decyzję od wyniku badania, które bez sensu cały czas odkładam w czasie.

Postaram się na bieżąco informować was o moich przemyśleniach i decyzjach. Ostatni miesiąc przez zmianę pracy nie był najłatwiejszy, ale teraz obiecuję zaglądać tutaj częściej :-)

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Na rozstaju

Pojawił się u mnie w życiu kolejny dylemat natury egzystencjonalnej.

Od września zaczynam nową pracę. Jest lepsza, ciekawsza i dobrze płatna. Z jednej strony bardzo się cieszę, bo to dla mnie ogromna szansa, ale mam również spore wątpliwości. Czy powinnam dalej intensywnie starać się o dziecko, czy poczekać pół roku? 
Nie chcę już czekać ani chwili dłużej, bo i tak staramy się już bardzo długo, a młodsza się nie robię. No ale z drugiej strony co będzie jeśli zajdę w ciążę od razu, w trakcie 3-miesięcznego okresu próbnego? Istnieje ogromne ryzyko, że nie przedłużą mi umowy, a nawet jeśli to zrobią, to będę postrzegana w pracy jako ta, która "podpisała umowę i od razu zaszła". Nikt się mnie nie będzie pytał ile się starałam. Nikogo nie będzie interesowało, że leczę się na niepłodność. Wyjdę na zwykłą "łapaczkę okazji". A ja naprawdę cieszę się z tej pracy...

Ale jak myślę o odwlekaniu w czasie mojego zajścia i o braniu znowu tabletek antykoncepcyjnych to cały mój organizm krzyczy nieeeeeeeeeeeee!!!

Takie problemy młodej kobiety w zawodowym świecie.

Dzisiaj 24dc. Jeszcze kilka dni i dostanę okresu. Potem USG żeby sprawdzić moją "ukochaną" prawojajnikową torbiel. Oby se poszła precz.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Jest dziwnie

Ostatnie dni można określić stwierdzeniem "dziwnie mi".

Wygrzebałam się z największej depresji. Nie płaczę już, nie użalam się nad sobą, nie obwiniam całego świata o to, że jestem nieszczęśliwa.

Jednakowoż mam w sercu dziwny ucisk, którego nie mogę się pozbyć, a który cały czas przypomina mi, że coś jest nie tak.

Trudno mi odzywać się do mojej przyjaciółki. Kocham ją jak siostrę, ale jest mi ciężko. Cieszę się, że zaszła w ciążę, bo jest świetną matką i będzie niedługo jeszcze lepszą podwójną. Nie zmienia to jednak faktu, że muszę dać sobie więcej czasu na uporanie się z tym, że ja zajść nie mogę, a jej udało się od jednego strzału. Chcę ją wspierać, być z nią w tym czasie, a jednocześnie sprawia mi to taki ból, że aż nie mogę oddychać...

Zdałam sobie wczoraj sprawę z tego, jak bardzo się cieszę, że założyłam tego bloga. Nie mam w moim otoczeniu nikogo kto by mnie rozumiał, kto przeżywa dokładnie to co ja. A tutaj mogę napisać dokładnie to co czuję, bez owijania w bawełnę i przemilczania niektórych faktów. Bardzo mi to pomaga. 

Cieszę się, że jesteście ze mną dziewczyny.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Weekend jak z najgorszego koszmaru

Od mojej piątkowej wizyty u lekarza dużo się wydarzyło. Dopiero dzisiaj jestem w stanie o tym wszystkim napisać.

Ale od początku:

W piątek podczas wizyty u lekarza okazało się, że mam 5-centymetrową torbiel na jajniku. I to bynajmniej nie na tym na którym był pęcherzyk-gigant. Na drugim. Pęcherzyk gigant się wchłonął.
Mam zakaz brania jakichkolwiek leków-hormonów przez dwa miesiące. Potem USG i dalsze leczenie: albo torbiel się wchłonie i mogę starać się dalej, albo operacja żeby ją usunąć.

W sobotę rano dostałam krwotoku, który po pewnym czasie przerodził się w normalny okres. Okres w 24 dniu cyklu.

Wczoraj dowiedziałam się, że moja najlepsza przyjaciółka jest w ciąży. Raz się nie zabezpieczyli i od razu zaszła.

Płakałam przez 1,5 godziny non stop.

Nie mam siły...

piątek, 26 lipca 2013

Powrót

Wróciłam.
Odpoczęłam. Nawet się opaliłam, co przy mojej karnacji jest osiągnięciem porównywalnym do lądowania człowieka na Księżycu.

Podczas zagranicznych wojaży dostałam oczywiście okresu. Mimo iż wiedziałam, że owulacji na pewno nie było, podłamałam się lekko. Ale nic. Kolejny cykl - kolejna szansa. Ten też na pewno zmarnowany, bo po poprzednim przestymulowaniu odpoczywam od CLO. 

W piątek idę do lekarza, który powie mi co dalej. Na pewno zmieni dawkowanie CLO i dni cyklu w których mam go brać. Okazuje się, że 5-9 dzień cyklu to już za późno. Najprawdopodobniej będę brała od 3 do 7 dnia cyklu. Oczywiście monitoring obowiązkowy.

Potem kolejny cykl z CLO i jeszcze jeden. A potem klinika leczenia niepłodności.
Mam nadzieję, że jednak wcześniej się uda.

Jestem pełna nadziei, ale też bardziej ostrożna i powściągliwa. Nie ma sensu się stresować na zapas.

Obym wytrwała w tym postanowieniu :-)

czwartek, 4 lipca 2013

Symfonia na dwa jajniki

Przedwczoraj byłam na kolejnym USG. Zaczynam traktować to jako niezłą rozrywkę, typu kino albo kawiarnia. 
Mój wielki pęcherzyk zaczął się wchłaniać: zmalał z 27 do 23mm. Co ciekawe, na drugim jajniku pojawił się równie dorodny pęcherzyk 24mm, ale też nie pękł. Także pani owulacja nie przyszła w tym miesiącu.

Pochwalę się zdjęciem, a co!!

Pojutrze wyjeżdżam w ciepłe kraje. Muszę się odstresować. Zamierzam się opalać, obżerać i oblewać wodą :D 

Trzymajcie się wszystkie moje kochane czytelniczki!! Wrócę pod koniec lipca, w połowie nowego cyklu. Życzę wam udanych wakacji, bo tam gdzie się wybieram nie ma internetu ;-)

Do zobaczenia!!!

czwartek, 27 czerwca 2013

Wielkie nadzieje, wielkie rozczarowania

Po kolejnym USG..
okazało się, że pęcherzyk nie pękł po Ovitrelle :-( Dzisiaj 12 dzień cyklu, ma 27mm, co oznacza, że raczej na pewno już nie pęknie, ale się wchłonie.
W następnym cyklu odpuszczamy leczenie: trzeba dać organizmowi odpocząć, z resztą i tak wyjeżdżam na 3 tygodnie bez męża. Poczęcie czegokolwiek byłoby cudem.
Jestem podłamana, ale cały czas mam nadzieję. Od sierpnia CLO już od 3, nie od 5 dnia cyklu..

Cóż...czas pomyśleć o wakacjach. Czeka mnie też zmiana pracy, być może przeprowadzka. Skupię się na tym żeby nie myśleć w kółko o moich policystycznych jajnikach, które nie mogą się zdecydować czy wolą być niedostymulowane czy przestymulowane. :-(

wtorek, 25 czerwca 2013

Crazy crazy crazy!!!

Co za dzień!
Rano monitoring (10 dzień cyklu), a tu na USG pęcherzyk 24 mm!!! Co za gigant! Wygląda na to, że ja nic nie robię na pół gwizdka..

Od razu podał mi zastrzyk z Ovitrelle na pęknięcie tego potwora, coby się torbiel z tego nie zrobiła. Generalnie trochę to wszystko dziwne: za wcześnie, za dużo, ale jakaś tam szansa jest.

Będziemy dzisiaj z mężem o to intensywnie walczyć!!!



poniedziałek, 24 czerwca 2013

Marzę o marcu..

Marzec.. to taki piękny miesiąc. Wstrętna, brzydka zima odchodzi, ustępując miejsca wiosennej zieleni :-)
Chciałabym żeby marzec 2014 był dla mnie zapowiedzią nowego życia...


Ehhh...dzisiaj strasznie melancholijnie, co? Taki mam nastrój. Cały dzień siedziałam w domu, bo kiepsko się czułam po CLO. Dzisiaj wzięłam ostatnią tabletkę, walcząc z zawrotami głowy i uderzeniami gorąca. 

Ale prawda jest taka: może mi się w głowie kręcić osiem razy bardziej. Bylebym zaszła w tą moją upragnioną ciążę..

Następny wpis będzie po wizycie u lekarza i monitoringu. Mam nadzieję, że będę miała dobre wiadomości! :-)

piątek, 21 czerwca 2013

Let's get this party started!

Pierwszy dzień lata - pierwszy dzień leczenia :D :D

Zaczęłam brać dzisiaj CLO. Taki sympatyczny lek, który ma za zadanie sprawić, że moje pęcherzyki będą rosły duuuże i silne!
The best of ulotka:

1. Lek zawiera klomifen - antyestrogen, który stymuluje owulację;

2.  Nie stosować kiedy pacjentka jest w ciąży;

3. Lek może powodować zaburzenia widzenia;

4. W czasie leczenia ciąże bliźniacze zdarzają się częściej niż w populacji ogólnej :D :D :D


Jestem bardzo podekscytowana. Biorę cały ten kram razem ze skutkami ubocznymi. Nie mam nic przeciwko bliźniakom :-)

W przyszłym tygodniu monitoring cyklu, czyli znowu mój ulubiony Pan doktor, jego USG i wielka nadzieja na wielkie pęcherzyki...

sobota, 15 czerwca 2013

Moje paranoje

Tak to już w życiu jest, że to czego akurat nie mamy (i z różnych względów mieć nie możemy), a czego jednocześnie bardzo pragniemy staje się naszą obsesją.

To, że nie mogę zajść w ciążę powoduje u mnie miliony mniejszych lub większych paranoi, z którymi często nie potrafię sobie poradzić. 

Obsesja nr. 1: testy ciążowe.
Znam je wszystkie. Strumieniowe, płytkowe. Polskie, zagraniczne. Orientuję się w ich cenach, rozpoznaję firmy. Zrobiłam ich dziesiątki. Moja umęczona psychika nie daje sobie wytłumaczyć, że to, że okres spóźnia mi się dwa tygodnie nie oznacza bynajmniej, że jestem wreszcie w ciąży. No i kupuję je namiętnie, wierząc, że tym razem test pokaże dwie kreski, chociaż moja podświadomość bije na alarm: 
"MASZ PCO WARIATKO. DLATEGO CI SIĘ SPÓŹNIA"

I znowu płaczę nad jedną kreską. I znowu jak lunatyczka widzę cień tej upragnionej drugiej, chociaż oczywiście jej tam nie ma. I jeszcze raz po kilkunastu minutach wyciągam test z kosza na śmieci, bo może się coś zmieniło...

Uważam się za osobę w pełni sprawną psychicznie. To skąd nagle taka obsesja? 

niedziela, 9 czerwca 2013

Co Pan może Panie doktorze?

Piątek weekendu początek. Podczas gdy cała pracująca Warszawa wyjeżdżała na weekend za miasto/ zaczynała imprezowy maraton/ sprzątała mieszkanie* ja wybrałam się na dawno umówioną wizytę do mojego ginekologa.

Lubię mojego lekarza. Jest miły, kompetentny, można do niego zadzwonić na komórkę, a jeśli nie odbierze to na pewno oddzwoni. Do tego jest całkiem przystojny, co sprawia, że zawsze podczas badania transwaginalnego tłumię w sobie chichot, kiedy słyszę: "pośladki odrobinę do przodu". Dosłownie gryzę się od wewnątrz w policzki żeby się nie roześmiać jak 12- latka na dźwięk słowa "penis".

Wracając do wizyty: odwiedziłam Pana doktora z kompletem badań. Mijają 3 miesiące od kiedy odstawiłam tabletki antykoncepcyjne i zaczęliśmy się znowu starać. Z badań krwi wyłonił się niezaskakujący obraz: za dużo testosteronu, za mało progesteronu. Jeszcze żeby było śmiesznie najprawdopodobniej początki niedoczynności tarczycy. Siedziałam spokojna: po co mam się denerwować? Co to da? 

Lekarz: spróbujemy wystymulować owulację
Ja: dobrze
Lekarz: Zapiszę Pani leki
Ja: w porządku
Lekarz: zapraszam dodatkowo na monitorowanie cyklu
Ja: super
Lekarz: proszę się nie martwić. Będzie dobrze
Ja: aha.

Wyszłam z receptą na peceowate szlagiery: Clostilbegyt, zwany CLO plus Luteina. To na początek. Po czterech nieudanych cyklach wizyta w klinice leczenia niepłodności. Boję się.. tak bardzo chcę żeby się udało..

Jestem dziwnym przypadkiem PCO. Jedynym objawem tej choroby jest u mnie bezpłodność. Jestem lata świetlne od nazwania siebie otyłą, nie mam problemów z nadmiernym owłosieniem, a moja cera też nie stanowi jakiegoś dramatu. W sumie powinnam się cieszyć, nie?:

Hurra!! Jestem tylko bezpłodna! Mogłoby być dużo gorzej! Jupiii!

(Ironia)

 



*niepotrzebnie skreślić

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Kłujemy, pobieramy, analizujemy

Dzisiaj dzień igły, strzykawki i fiolki czyli...

badania!!

Raniutko zameldowałam się w pewnym warszawskim szpitalu, aby honorowo, za koszmarne pieniądze oddać krew do badania. Zestaw imponujący: obok tradycyjnych: morfologia, glukoza; standardowe badania peceowatej: TSH, prolaktyna, progesteron, testosteron. A na deser: przeciwciała HIV, HCV i toksoplazmozy. Razem: 5 fiolek ze szkarłatną cieczą. 

Pielęgniarka: "pani się nie boi, wszystko będzie dobrze".
Chce mi się śmiać. Czego niby mam się bać? Przecież dla mnie takie badanie to rutyna. Przerabiałam to już tyle razy, że zaczynam wyłapywać subtelne różnice: którą żyłę na moim przedramieniu wybierze pielęgniarka? Czy tym razem zakręci mi się w głowie po pobraniu? Zostanie mi krwiak albo siniak? 

Czuję się jak świnka doświadczalna.

Cały czas nie mogę zrozumieć jak to się dzieje, że 16-letnia panna idzie na suto zakrapianą imprezę w domu u kolegi i wraca w stanie błogosławionym, podczas gdy ja muszę wsłuchiwać się w swój organizm i katować go ciągłymi badaniami i lekami aby móc chociażby marzyć o zajściu w ciążę..

Nie mam do nikogo o to pretensji. Po prostu się zastanawiam.


 

sobota, 1 czerwca 2013

Nowości

Przedwczoraj pocztą pantoflową zawitała do naszego domu bomba: znajoma jest w ciąży. Długo się starali i udało się!

Moja pierwsza reakcja: dlaczego to znowu nie ja?

Głęboki wdech. Jeden. Dwa. Trzy. Skutecznie hamuję łzy..mam w tym już całkiem sporą praktykę, może napiszę o tym pracę naukową?:

"Reakcja na odmienny stan znajomej w aspekcie własnego zdrowia psychicznego"

albo nie:

"Łzy i szloch jako pierwszy bezpośredni efekt załamania nerwowego spowodowanego bezpłodnością u siebie i płodnością u innych".

Brzmi dostatecznie naukowo?

Próbuję się cieszyć. W końcu starali się długo, nie są pierwszej młodości, zasługują na to. Autentycznie zaczynam cieszyć się ich radością. Jupi! Jest progres! Parę lat temu byłabym TYLKO zazdrosna i TYLKO zła. Może dojrzewam psychicznie? :-)


Wczoraj okazało się, że będą mieli bliźniaki..

Fuck..pozytywne nakręcanie się na nowo..

piątek, 31 maja 2013

O mnie

Jestem 27-letnią kobietą. Warszawianką, ale moje serce mieszka w innej europejskiej stolicy na "Pe". Typowo śródziemnomorska uroda: blondynka, niebieskie oczy i blada, prawie przezroczysta cera ;-) Poniżej obowiązującej dla mojego wzrostu normy wagowej, co nie ukrywam fajną rzeczą jest. Dwie ręce, dwie nogi. Wada wzroku, wszystkie zęby. Jest mąż, są przyjaciele, fajna rodzina. Wszystko ok?

Nie do końca.

Mam PCO. PCOS jak ktoś woli. Zespół Policystycznych Jajników, hiperandrogeniczny brak owulacji, Zespół sklerotycznych jajników, Zespół Steina-Leventhala. Jak kto woli, co komu pasuje. Moim faworytem są sklerotyczne jajniki :-) To trochę tak jakby zapominały, że mają prawidłowo działać..

5 lat temu brałam ślub. Młode dziewczę, pełne nadziei na przyszłość. Dzieci? Kiedyś będą, się zobaczy.
Po pół roku decyzja: staramy się! Myślę: kaszka z mleczkiem. Wystarczy uprawiać seks i samo się stanie, nie? No to uprawialiśmy. I nic.

Po pół roku: wyrok. PCOs. Ale jak to? Co to znaczy? Ale mamy szanse? Jak to leki? Dlaczego nie możemy normalnie? I milion podobnych pytań. Masa badań, wziętych pigułek, pobrane całe hektolitry krwi. Dziesiątki negatywnych testów. USG co miesiąc. Płacz na widok dziecięcego wózka i kobiet w ciąży.

Potem załamanie sytuacji życiowo-ekonomicznej. Przejście na tabletki antykoncepcyjne i wmawianie sobie, że kiedyś będzie lepiej. Naokoło nas baby boom, a my sami jak zwykle. Nikt już nas o to nie pyta: udają, że nie ma tematu, ale wiem, że się zastanawiają: czy my bezpłodni, a może podjęliśmy decyzję że dzieci w naszym życiu nie będzie?  Niech sobie myślą co chcą: nie chcę litości i klepania po plecach z moim ulubionym "wszystkobędziedobrzekochananiemartwsię".

W marcu decyzja: zaczynamy się znowu starać. Na luziku, będzie co będzie, prawda? Gówno prawda. Nie da się na luziku. Zawsze będę się przejmować, martwić, zastanawiać. 

3 cykl po odstawieniu Yasminelle. W drugim cyklu byłam pewna że się udało. Okres spóźniony 10 dni, mdłości, powiększony brzuch. Taaa...to się nazywa ciąża urojona. Okres w 41 dc.

Robię badania. Całą gamę: FSH, PRL, testosteron. Znowu czuję się jak świnka doświadczalna. Cała aż krzyczę: dlaczego nie mogę zajść normalnie? Dlaczego to ma tak wyglądać? Tak klinicznie, bezosobowo, mechanicznie? Czemu nie potrafię wrzucić na luz?

Przedwczoraj USG. Oczywiście "piękne", liczne drobne pęcherzyki o typie policystycznym. Zero zdziwienia, nie płaczę, jestem wręcz apatyczna. 

W piątek idę do lekarza. Wiem co powie, wiem co mi przepisze. Ehhh...skąd mam brać siłę do tej walki? Mąż wspiera, ale nigdy do końca nie zrozumie..

Na początek

Hej!
Najpierw była niepewność: założyć bloga czy nie?
Potem przyszła euforia: tak, tak, blogi są super, każdy ma bloga!
Następnie przyczepiła się niepewność: ale po co ci blog? Za dużo masz czasu na takie pierdoły?
W końcu stało się. Jest blog. I będzie w tej internetowej czasoprzestrzeni dopóki nie zdecyduję zabić go jednym kliknięciem myszki. 
Pierwsze wrażenie: za dużo opcji, za dużo kolorów. Pytanie: jak ten blog ma w ogóle wyglądać? I czy to ma jakieś znaczenie? A może ważniejsze jest co tu będę pisać niż jego wygląd? Póki co będzie różowo aż do bólu..może jak odnajdę gdzieś w sobie artystyczną duszę zmienię tego bloga w wizualne arcydzieło :-)